Synostwo Jezusa Chrystusa - Chrześcijaństwo, Podróż od Faktów do Mitu
W imię Allaha Miłosiernego Litościwego
Nie ma nikogo godnego czci oprócz Allaha i Muhammad jest Jego Posłańcem
Muzułmanie którzy wierzą w Mesjasza,
Hazrat Mirza Ghulam Ahmad Qadiani (as)
Powiązane treści
Synostwo Jezusa Chrystusa

Synostwo Jezusa Chrystusa – W chrześcijaństwie Stosunek „Ojca i Syna” pomiędzy Bogiem a Jezusem Chrystusem jest kluczowy. Najpierw spróbujmy zrozumieć znaczenie bycia dosłownym synem. Gdy skupimy się na znaczeniu bycia dosłownym synem dosłownego ojca w oczy rzucają się nam rzeczy, które nakazują ponowne przemyślenie „synostwa” Jezusa. Czym jest syn? Dawniej, gdy nauka nie była jeszcze rozwinięta i odkryła, jak dokładnie przychodzą na świat dzieci, pytanie to miało jedynie niejasną odpowiedź. Starożytni uważali za całkiem możliwy fakt istnienia syna Boga zrodzonego przez ludzki poród. Wiara ta była powszechna w prawie wszystkich pogańskich społeczeństwach w różnych częściach świata. Mitologia grecka jest bogata w takie opowieści, a mitologia hinduska wcale nie ustępuje greckiej pola. Na dobrą sprawę fakt posiadania przez rzekomych bogów synów i córek, tylu ile tylko zapragnęli, nie był nigdy poważnie przez ludzki rozsądek podważany. Teraz jednak nauka rozwinęła się do poziomu, na którym proces ludzkich narodzin jest opisany nieporównywalnie bardziej szczegółowo niż kiedykolwiek wcześniej. Sprawa ta strasznie się pokomplikowała i Ci, którzy nadal wierzą w dosłownych synów i córki zrodzonych Bogu mają poważne problemy do rozwiązania i bardzo trudne pytania wymagające odpowiedzi.

Naukowe Podstawy Rodzicielstwa

Na samym początku pozwólcie, iż przypomnę wam, że matka i ojciec po równo uczestniczą w poczęciu dziecka. Komórki ludzkie zawierają w sobie 46 chromosomów zawierających geny – zapis charakterystycznych cech życia. Komórka jajowa matki posiada jedynie 23 chromosomy. Jest to połowa całkowitej liczby 46 chromosomów znajdujących się w każdym mężczyźnie i każdej kobiecie. Gdy komórka jajowa jest gotowa na zapłodnienie, druga połowa brakujących chromosomów zapewniana jest przez plemnik, który łączy się z komórką jajową, zapładniając ją. Taki jest zamysł Boga; inaczej liczba chromosomów podwajałaby się z pokolenia na pokolenie. W wyniku tego podwajania kolejne pokolenie posiadałoby 92 chromosomy; ludzie szybko przemieniliby się w olbrzymy i cały proces wzrostu oszalałby. Bóg zaplanował i stworzył z takim pięknem zjawisko przetrwania gatunków, że na poziomie produkcji komórek rozrodczych liczba chromosomów dzielona jest na pół. Komórka jajowa matki zawiera 23 chromosomy, jak i plemnik ojca. Można zatem oczekiwać, iż połowa genów decydujących o cechach charakterystycznych dziecka pochodziła będzie od matki, a połowa od ojca. Takie jest znaczenie dosłownego syna. Nie ma innej definicji dosłownego syna która mogłaby być przypisana do każdych ludzkich narodzin. Różna jest metodologia, oczywiście, ale nie ma wyjątków od przedstawionych właśnie zasad.

Skupiając naszą uwagę na narodzinach Jezusa, stwórzmy scenariusz tłumaczący, co mogło się wydarzyć w tym wypadku. Pierwszą możliwością dopuszczalną do naukowego rozważenia jest to, iż niezapłodniona komórka jajowa Maryi zapewniła 23 chromosomy jako matczyną część w stworzeniu zarodka. W takim przypadku narasta pytanie, w jaki dokładnie sposób jajeczko zostało zapłodnione i skąd wzięły się pozostałe, niezbędne 23 chromosomy? Niemożliwym jest, aby ciało Jezusa miało tylko 23 chromosomy. Żadne ludzkie dziecko nie może się urodzić żywe z choćby 45 chromosomami. Nawet jeśli istota ludzka zostałaby pozbawiona pojedynczego chromosomu spośród 46 niezbędnych, by stworzyć normalną ludzką istotę, wynikiem byłoby coś chaotycznego, jeśli w ogóle coś. Naukowo Maryja nie mogła zapewnić 46 chromosomów sama; 23 musiały się wziąć skądś indziej.

Jeśli Bóg jest ojcem, daje to kilka możliwości. Pierwsza, Bóg także posiada te same chromosomy, co ludzie, w przypadku którego musiałby one zostać w jakiś sposób umieszczone w jajeczku Maryi. To jest nie do pomyślenia i zaakceptowania; jeśli Bóg posiada te same chromosomy, co istota ludzka, to nie jest on Bogiem. W efekcie wiary w Jezusa jako dosłownego „Syna” Boga, nawet boskość Ojca zostaje wystawiona na szwank.

Drugą możliwością jest, iż Bóg stworzył dodatkowe chromosomy jako niezwykłe zjawisko stworzenia. Innymi słowy, nie należały ona autentycznie do Boga, lecz zostały stworzone w sposób nadprzyrodzony. To automatycznie wiedzie do odrzucenia spowinowacenia Jezusa i Boga jako syna i ojca i skutkuje obejmującym cały Wszechświat spokrewnieniem do Boga, to znaczy spokrewnieniem ze Stwórcą każdej żywej istoty.

Czy dosłowny Syn Boży jest możliwy?

Ewidentnie, zatem, dosłowne synostwo Boga jest niemożliwe, gdyż dosłowny syn musi posiadać połowę chromosomów swego ojca i połowę chromosomów swej matki. Pojawia się zatem kolejny problem – syn byłby w połowie bogiem, a w połowie człowiekiem. Jednak Ci, którzy wierzą w dosłowne synostwo uważają i podkreślają, iż Chrystus był całkowicie człowiekiem i całkowicie bogiem.

Jeśli chromosomów była tylko połowa wymaganej ilości, to nie pozostaje nam żaden problem, gdyż nie narodziłoby się żadne dziecko. Nawet, jeśli by się tak stało, takie dziecko byłoby tylko połową człowieka. Nawet pojedynczy wadliwy gen może wprowadzić zamęt w dziecku urodzonym z takim genetycznym defektem. Mogłoby być ślepe, bez kończyn, głuche i upośledzone. Zagrożenia towarzyszące takiej przypadłości są nieograniczone. Powinniśmy być realistyczni: niemożliwym jest bycie spłodzonym przez Boga posiadając jakiekolwiek chromosomy, ludzkie czy nie.

Zatem, wykluczając możliwość fizycznego spłodzenia przez Boga, jeśli narodziłby się z Maryi syn posiadający tylko połowę chromosomów, z pewnością nie byłby to „Syn” Boży. W najlepszym przypadku można by opisać ten wybryk natury jako pół człowieka i nic więcej. Jeśli narządy rozrodcze Maryi były takie, jak każdej innej kobiety i mimo to jajeczko zostałoby samoistnie zapłodnione, co najwyżej można by się spodziewać stworzenia czegoś z tylko połową ludzkich cech. Odrażające byłoby nazwanie czegoś takiego „Synem” Bożym.

A zatem jak narodził się Chrystus? Rozumiemy, iż badania nad samozapłodnieniem kobiety bez udziału mężczyzny przeprowadzane są w wielu zaawansowanych krajach na świecie. Jednakże na chwilę obecną ludzka wiedza jest tylko na etapie, na którym naukowe badania nie rozwinęły się do takiego poziomu, by ukazać niepodważalne dowody na możliwość niepokalanego poczęcia u ludzi. Jednakże możliwości te pozostają otwarte.

Na niższych poziomach życia dwa zjawiska są nauce dobrze znane:  Hermafrodytyzmem oraz Partenogenezę. Analogicznie cudowne zrodzenie się Jezusa z Maryi może być rozumiane jako podobne, niezwykle rzadkie zjawisko naturalne szczegóły, którego nie są jeszcze ludzkości znane.

Tutaj podane zostaną pobieżne opisy zjawisk Hermafrodytyzmu (obojnactwa) oraz Partenogenezy (dzieworództwa). Czytelnicy zainteresowani bardziej naukowym podejściem to tematu, zgodnie z obecną wiedzą, powinni zajrzeć do Załącznika II.

Hermafrodytyzm

Hermafrodytyzm zachodzi, gdy w ciele osobnika istnieją gruczoły rozrodcze obydwu płci. Testy laboratoryjne wyjawiły takie przypadki, jak obojnaczy królik, który na pewnym etapie, przyczynił się do zapłodnienia kilku samic i spłodził ponad 250 młodych obydwu płci, a później sam zaszedł w ciążę w izolacji i urodził siedem zdrowych młodych obydwu płci. Kiedy przeprowadzono jego autopsję, posiadał on dwa funkcjonujące jajniki i dwa niepłodne jądra podczas bycia w ciąży. Niedawne badania sugerują, iż zjawisko takie jest możliwe, ale rzadkie, również u ludzi.

Partenogeneza

Partenogeneza jest bezpłciowym rozwojem żeńskiego jajeczka w osobniku, bez pomocy męskiego partnera. Jest obecne w wielu niższych formach życia, jak choćby mszycach, oraz u ryb. Są także dowody, iż partenogeneza stanowi skuteczną strategię rozrodczą u jaszczurów żyjących w warunkach niskich i nieprzewidywalnych opadów. W warunkach laboratoryjnych stworzono partenogenetycznie embriony myszy i królików rozwinięte do stanu równoważnego połowie okresu ciążowego, leż zostały one uśmiercone. W niedawnych badaniach naukowcy odkryli, iż ludzkie zarodki mogą zostać czasami aktywowane przez partenogenezę przy użyciu jonoforu wapnia jako katalizatora. Badanie te ukazują możliwość, iż niektóre wczesne nieudane porody mogły być spowodowane partenogenetyczną aktywacją embrionu.

Zgodnie z najnowszymi badaniami eksperymentalnymi, jednak, możliwość dziewiczych narodzin ukazana została jako naukowo wykonalna. Artykuł w Nature Genetics z października 1995r. opisuje niezwykły przypadek trzyletniego chłopca którego ciało pochodzi po części z niezapłodnionego jajeczka. Naukowcy przebadali sekwencje DNA wzdłuż chromosomów X w skórze oraz we krwi chłopca i odkryli, iż chromosomy X w jego komórkach były wszystkie identyczne i pochodzące całkowicie od jego matki. Podobnie, obydwa chromosomy z każdej z 22 pozostałych par w jego krwi były identyczne i pochodziły całkowicie od jego matki.

Czym są Cuda?

Skoro możliwość wystąpienia dziewiczego porodu jest otwarta, nie pozostaje już taka nienaturalna i niemożliwa. Gdzie jest potrzeba poszukiwania nienaturalnego wyjaśnienia narodzin Jezusa, lub posunięcia się jeszcze dalej do największego ekstremum i wiary w jego bycie dosłownym „Synem” Bożym, zrodzonym z ludzkiej matki? Jeśli rozważyć wymienione wcześniej zjawiska jako fakty natury, dlaczegoż tak trudno jest uwierzyć, iż narodziny Jezusa Chrystusa były ukrytym zjawiskiem natury, zamierzonym przez Boga? Coś wydarzyło się w Maryi, co dało Jezusowi cudowne pochodzenie, bez dotknięcia jej przez mężczyznę. W to dokładnie wierzą muzułmanie Ahmadiyya. Nasz argument jest niepodważalny, gdyż żaden naukowiec nie powie, iż jest nonsensowny czy też zaprzecza prawom natury.

Cuda nie są widziane w Islamie jako wydarzenia nienaturalne, lecz jako naturalne zjawiska nieznane ludzkiej wiedzy w danym okresie czasu. W innym przypadku narastałoby wiele pytań co do mądrości Boga. Jeśli to sam Bóg stworzył prawa natury, powinien On poczynić przygotowania, by bez ich łamania być w stanie zaradzić występującym problemom.

Nie wszystkie prawa są znane człowiekowi. Są kategorie praw działających jakby w różnych warstwach i na osobnych płaszczyznach. Czasem są one znane człowiekowi tylko w jednej płaszczyźnie i jego wzrok nie jest w stanie przeniknąć w następne. Wraz z upływem czasu ludzkość poszerza swą wiedzę i także swą przenikliwość, by dostrzec prawa, które wcześniej były mu niewidoczne. Wraz z rozwojem nauki, nowe odkrycia rzucają więcej światła na prawa, które zdają się funkcjonować w grupach, przez co ich funkcja i współdziałanie z innymi prawami stają się lepiej zrozumiałe.

To, co kiedyś było postrzegane jako cuda, teraz wcale tak postrzegane nie jest. Cuda istnieją, ale tylko w relacji do ludzkiej wiedzy w konkretnym czasie. Kiedy Bóg podejmuje jakieś wyjątkowe działanie, prawa wydają się być łamane, lecz nie jest tak naprawdę; na dobrą sprawę było tam już ukryte prawo, które jedynie wyszło na jaw poprzez Boskie polecenie. Ludzie tamtego okresu nie mogli zrozumieć tego prawa oraz nie mieli nad nim żadnej kontroli. Na przykład siła magnetyzmu kilka tysięcy lat wcześniej nie była ludzkości znana. Jeśli ktoś wtedy odkryłby ją przez przypadek i skonstruował urządzenie, które byłoby w stanie unosić w powietrzu rzeczy bez żadnej widocznej gołemu oku przyczyny, mógłby powiedzieć: „Zaprawdę, wydarzył się cud”. Dziś takie sztuczki są pospolite i trywialne. Wiedza ludzka jest ograniczona, podczas gdy Boska nie jest. Jeśli zacznie funkcjonować jakieś prawo, które wychodzi poza obszar ludzkiego poznania, sprawia ono wrażenie cudu. Lecz spoglądając wstecz na takie przypadki pod względem nabytej od wtedy wiedzę, jesteśmy w stanie wszystkie te niby „łamania praw natury” wytłumaczyć jako zwykłe, naturalne zjawiska, wtedy jeszcze niecałkowicie przez ludzi rozumiane. Dlatego też wyraziłem, iż to naturalne zjawisko musiało być odpowiedzialne za narodziny Jezusa z pojedynczego rodzica, wtedy jeszcze ludziom nieznane, a nawet dziś nie do końca zrozumiałe. Lecz nauka się w tym kierunku rozwija i coraz więcej staje się zrozumiałe. Nadejść może zatem czas, kiedy to nikt nie będzie w stanie nazwać narodzin Jezusa nienaturalnymi. Musieliby się wtedy zgodzić, iż było to naturalne, lecz rzadkie zjawisko – tak rzadkie, iż prawie niespotykane u ludzi.

Jezus, Syn Boży?

Istnieje wiele innych problemów związanych z chrześcijańskim pojmowaniem Jezusa, jego natury i relacji z Bogiem. Z dalszego, krytycznego i analitycznego przestudiowania doktryny chrześcijańskiej wynika, iż istnieje „Syn Boży”, który to posiada cechy zarówno całkowicie człowieka, jak też i całkowicie boga. Jednakże trzeba pamiętać, iż nawet wg chrześcijańskiej doktryny Ojciec nie jest dokładnie taki, jak „Syn”. Bóg Ojciec jest całkowicie Bogiem i nie jest całkowicie człowiekiem, podczas gdy „Syn” jest i tym, i tym. W tym przypadku są to dwie różne osoby z różnymi cechami.

Trzeba zdać sobie sprawę, iż cechy te nie są przenoszalne. Istnieją cechy w pewnych substancjach, które są przenoszalne. Na przykład, woda może przyjąć postać śniegu oraz pary, bez zmian w jej składzie. Jednak różnice w cechach Boga i Chrystusa, jeśli dodać do jednych z nich jakieś, są nie do pogodzenia. Niemożliwym jest, by jeden z nich przeszedł taką zmianę i nadal pozostał taki sam, jak drugi. Jest to kolejny problem, do tego poważny: czy Jezus Chrystus był zarówno całkowicie Bogiem, jak i całkowicie człowiekiem. Jeśli posiadał jednocześnie obydwie cechy, różnił się on z pewnością od Ojca, który nie był ani pełnym, ani też niepełnym człowiekiem. Jakiego typu była to relacja? Czy „Syn” był wspanialszy od Ojca? Jeśli ta dodatkowa cecha nie czyniła „Syna” wspanialszym, musiała zatem być defektem. W tym przypadku wadliwy „Syn Boży” jest nie tylko przeciwny doktrynie chrześcijańskiej, ale także powszechnemu zrozumieniu Boga. Jak, zatem, ktokolwiek mógłby pojąć paradoksalny dogmat chrześcijaństwa, który mówi, iż „Jeden z Trzech” i „Trzech w Jednym” są tym samym, bez najmniejszej różnicy? Może się tak dziać jedynie, kiedy sama podstawa wiary oparta jest nie na faktach, lecz jedynie na micie.

Kolejny problem do rozwiązania: jeśli Jezus stał się „Synem Bożym” poprzez swoje narodziny z łona Maryi, to kim był on wcześniej? Jeśli był wiecznie „Synem”, bez zrodzenia się z Maryi, dlaczego konieczne było jego zrodzenie się w ludzkiej postaci? Jeśli koniecznym było, to jego synostwo nie było wieczne; stało się dodatkową cechą po tym, jak się urodził i zanikło, gdy odrzucił on ciało i powrócił do nieba. Istnieje zatem wiele niepewności wynikających z przekonania, które zdrowy rozsądek odrzuca. Namawiam was ponownie do zaakceptowania o wiele bardziej realistycznej i akceptowalnej możliwości; wiary, iż narodziny Jezusa Chrystusa były wyjątkowym aktem stworzenia przez Boga, który wykorzystał jakieś skryte prawo natury. Jezus był metaforycznym synem Boga, ukochanym przez Niego w wyjątkowy sposób, lecz mimo wszystko istotą ludzką. Jego status „Syna” został mu przypięty jakieś 300 lat później, by pozwolić przeżyć jego legendzie – to omówione zostanie później.

Natura małżeńskiego związku Boga Ojca i Maryi jest ciężka do rozpatrywania dosłownie. Jednakże, by zrozumieć pośredniczącą rolę Maryi pomiędzy „Ojcem” a „Synem”, jest to zło konieczne. Być może ta sama kwestia niepokoiła Nietzsche’go tak bardzo, iż przelał swoje nieusatysfakcjonowanie na pismo, przynajmniej w następujących słowach:

Pozbywszy się wiły, ujrzał Zaratustra niebawem znowuż kogoś na drodze, po której szedł. Nie opodal siedział czarny, smukły człowiek o chudej bladej twarzy: ten przygnębiał swoją postacią. „Biada – rzekł Zaratustra do swego serca – oto siedzi zakapturzony posępek, kapłańskiem zda mi się to jego zachowanie: czegóż tacy w mojem chcą królestwie?

Cóż znowu! Zaledwie jednemu wile się umknąłem, już oto drugi czarnoksiężnik drogę mi zabiega; pewno jakiś czarownik, zamówienia czyniący, ciemny cudotwórca z bożej łaski, namaszczony świata zaprzaniec – niechby go dyabeł porwał!

Lecz dyabła nigdy nie masz na tem miejscu, gdzie by było jego miejsce właściwe: zawsze zjawia się za późno to przeklęte karlisko i kuternoga ten!

Tak oto klął Zaratustra niecierpliwie w duszy i rozmyślał nad tem, jakby to z odwróconemi oczyma prześlizgnąć się obok czarnego człowieka: lecz oto stało się inaczej, niż zamierzał. W tejże chwili spostrzegł go siedzący; porwał się z miejsca i zastąpił mu drogę, czyniąc nieomal wrażenie człowieka, którego niespodziane szczęście spotyka.

– Kimkolwiek jesteś, wędrowcze – rzekł – pomóż zbłąkanemu i szukającemu starcowi, któremu tu łatwo coś złego przytrafić się może!

Obcy mi świat ten i daleki, słyszę też i zwierząt dzikich poryki; zaś ten, kto by mi schronienia udzielić mógł, nie istnieje już.

Szukałem ostatniego pobożnego człowieka, świętego i samotnika jedynego, co w lesie swoim nic jeszcze nie słyszał o tem, o czem cały świat dziś wie.

– O czemże to wie dziś cały świat? – pytał Zaratustra. – Czy nie o tem, że stary Bóg, w którego cały świat niegdyś wierzył, już nie żyje?

– Rzekłeś! – odparł starzec posępnie. – A temu staremu Bogu służyłem ja do ostatniej jego godziny.

I otom jest zasłużony: bez pana, a jednak nie wolny, o żadnej godzinie życia już nie radosny, chyba tylko we wspomnieniach.

Przeto wstąpiłem na te góry, abym nareszcie gody znów święcił, jak staremu papieżowi i ojcu Kościoła przystoi: gdyż wiedz, ja jestem ostatnim papieżem! – gody wspomnień pobożnych i służby bożej.

Lecz oto i on już nie żyje, ten człowiek najpobożniejszy, ów leśny święty, co Boga swego śpiewem i pomrukiem ustawicznie chwalił.

Nie znalazłem go już; znalazłszy chatę jego, zastałem w niej tylko dwa wilki wyjące nad jego zgonem – wszystkie bo zwierzęta miłowały go. Uciekłem z chaty.

Czyżbym daremnie w te góry i lasy przychodził? Wówczas postanowiło serce me, abym szukał kogo innego, najpobożniejszego z tych, co w Boga już nie wierzą – abym szukał Zaratustry!

Tak rzecze starzec, bystrem okiem patrząc na tego, co przed nim stał; Zaratustra pochwycił dłoń starego papieża i przyglądał się jej długo z podziwem.

– Spojrzyj, czcigodny, jakaż piękna i długa dłoń! To dłoń człowieka, co zawsze błogosławieństwa rozdawał. Lecz teraz oto trzyma ona tego, kogo szukasz, mnie, Zaratustrę. Jam jest ów bezbożny Zaratustra, który powiada: „Któż jest bardziej ode mnie bezbożny, abym się jego pouczeniem radował?”

Tako rzecze Zaratustra, wejrzeniem swem przenikając wskroś najskrytsze myśli starego papieża. Ów zaś podjął wreszcie:

– Kto najbardziej go kochał i posiadał, najbardziej go też i utracił. Patrz, z nas dwóch, ja jestem obecnie bardziej chyba bezbożny? Lecz któż by mógł radować się z tego!

– Służyłeś mu aż do ostatka – rzekł Zaratustra w zadumie, po długiem milczeniu – czy wiesz jak umarł? Zali prawdą jest, co ludzie mówią, iż zdławiła go litość; że ujrzał, jako człowiek na krzyżu wisi, i nie zniósł, aby miłość człowieka stała się dlań piekłem i śmiercią wreszcie?

Stary papież nie odpowiadał i odwodził lękliwie swe spojrzenie, ukrywając bolesny i ponury wyraz.

– Zaniechaj go – rzekł Zaratustra po długim namyśle, patrząc ciągle starcowi prosto w oczy. – Zaniechaj go, nie istnieje on już. I aczkolwiek cześć ci to przynosi, że o tym zmarłym dobrze tylko mówisz, wiesz wszakże zarówno jak i ja, k i m on był, i że dziwacznemi chadzał on drogi.

– Mówiąc w trzy oczy – odparł rozweselony stary papież (jako że na jedno oko był on ślepy) – rzeczy boskich jestem bardziej świadom niźli Zaratustra, i powinienem nim być.

Miłość ma służyła mu długie lata, ma wola była każdej jego woli uległa. Dobry sługa wie jednak wszystko, niejedno nawet, co jego pan przed samym sobą ukrywa.

Był to skryty Bóg, pełen tajemniczości. I syna wszak posiadł nie inaczej, jeno krętemi drogi. Na progu jego wiary widnieje wiarołomstwo.

Kto go jako Boga miłości sławi, ten niezbyt Szczytnie myśli o samej miłości. Czyż Bóg ten nie chciał być zarazem i sędzią? Atoli kochający miłuje poza nagrodą i odwetem.

Za młodu był ów Bóg ze wschodnich krain twardy, mściwy i piekło sobie zbudował ku rozkoszy swych ulubieńców.

W końcu zestarzał się jednak, stał się miękki, kruchy i współczujący, raczej do dziadka podobny niźli do ojca, zaś najpodobniejszy do starej chwiejącej się babki.

I oto siedział na zapiecku, pełen zgryzoty, spowodowanej słabością nóg, światem i wolą własną umęczony i udusił się pewnego dnia nadmiarem litości.[1]

[1] Fryderyk Nietzsche, „Tako Rzecze Zaratustra”, str. 132-133. Przełożył Wacław Berent. Copyright @ 1995 for the edition by Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań