Jezus Nie Jest W Stanie Zadośćuczynić - Dylemat Jezusa - Kara Ognia
W imię Allaha Miłosiernego Litościwego
Nie ma nikogo godnego czci oprócz Allaha i Muhammad jest Jego Posłańcem
Muzułmanie którzy wierzą w Mesjasza,
Hazrat Mirza Ghulam Ahmad Qadiani (as)
Powiązane treści

Jezus Nie Jest W Stanie Zadośćuczynić

Kończąc, jakim cudem Jezus mógł się urodzić niewinnym, skoro miał ludzką matkę? Jeśli grzech Adama i Ewy spłynął po całym potomstwie tej niefortunnej pary, to w naturalnej konsekwencji wszyscy ich synowie i wszystkie córki musiały odziedziczyć tą samą skłonność do grzechu. Być może kobiety nawet bardziej, gdyż to Ewa, za namową Szatana, skusiła Adama. W takim przypadku odpowiedzialność za grzech spoczywa po całości na ramionach Ewy, zamiast Adama. Przy narodzinach Chrystusa nie ulega wątpliwości, iż to córka Ewy uczestniczyła w nim w głównym stopniu. Narasta usilnie pytanie, czy Jezus odziedziczył jakikolwiek chromosomy po swojej matce. Jeśli tak, to niemożliwa była dla niego ucieczka przed nieuniknionym grzechem pierworodnym. Jeśli nie odziedziczył on żadnych chromosomów od swej matki czy też od Boga Ojca, czyniło by to jego narodziny podwójnie cudownymi. Tylko cud mógłby dać istnienie synowi bez matki ani ojca. Niezrozumianym pozostaje, dlaczego te chromosomy, pochodzące od Ewy, nie niosły ze sobą informacji o wrodzonej tendencji do grzeszenia u dzieciątka Jezus. Przypuszczając, iż jakoś przytrafiło się, że Jezus posiadał tę niewinność potrzebną do poniesienia grzechów ludzkości, pod warunkiem, iż w niego uwierzą, nie inaczej, narasta wtedy kolejny problem: co z potomstwem Adama i Ewy, które umarło przed nadejściem chrześcijaństwa? Ileż to miliardów ich miało okazję się rozprzestrzenić na pięć kontynentów świata, pokolenie po pokoleniu? Musieli oni żyć i umrzeć bez nadziei czy nawet możliwości kiedykolwiek usłyszenia o Chrystusie, ich Zbawcy, który to się jeszcze nie narodził. Na dobrą sprawę cała ludzkość narodzona pomiędzy Adamem a Chrystusem wydaje się być na wieki skazana na potępienie. Dlaczego nie dano im nawet drobnej szansy na przebaczenie? Czy, z powodu Jezusa Chrystusa, zostało im przebaczone wstecz? Jeśli tak, to dlaczego?

Co z ludźmi w innych częściach świata, o wiele większych w porównaniu do Judei, gdzie ludzie nigdy nie słyszeli o chrześcijaństwie nawet za życia Jezusa Chrystusa? Nie wierzyli oni nigdy, czy też mieli okazję uwierzyć, w „Synostwo” Jezusa Chrystusa. Czy ich grzechy zostaną ukarane, czy też nie? Jeśli tak, to z jakiego powodu? Jeśli nie – ponownie, według jakiej logiki? Jaką oni w ogóle mieli szansę? Byli całkowicie bezradni. Cóż za wypaczone pojęcie absolutnej sprawiedliwości!

Niechętne Poświęcenie

Teraz zwróćmy się ku samemu Ukrzyżowaniu. Jesteśmy tutaj skonfrontowani przez kolejny, nierozwiązywalny dylemat. Jezus, jak to nam uparcie powiedziano, z własnej woli ofiarował się Bogu Ojcu i został poczyniony kozłem ofiarnym za grzechy całej ludzkości, zakładając, oczywiście, iż w niego uwierzyli. Lecz kiedy zbliża się chwila spełnienia jego życzenia i ukazuje się ostatni blask nadziei dla grzesznej ludzkości, niczym świt nowego dnia, gdy spoglądamy na Jezusa, by zobaczyć jego radość na tę wielkiej wagi chwilę w ludzkiej historii, jakże wielkie jest nasze rozczarowanie i jak wielce nam to otwiera oczy. Zamiast Jezusa niecierpliwie oczekującego na godzinę radości ukazuje się nam Jezus płaczący i proszący Boga, by zabrał od niego gorzką czarę śmierci. Poważnie skarcił on jednego ze swych uczniów, gdy przyłapał go na zasypianiu po tak długim dniu i przeboleniu ciemnej, ponurej nocy źle wróżącej jemu i jego panu. Biblia o tym wydarzeniu mówi następująco:

Wtedy przyszedł Jezus z nimi do ogrodu, zwanego Getsemani, i rzekł do uczniów: „Usiądźcie tu, Ja tymczasem odejdę tam i będę się modlił”. Wziąwszy z sobą Piotra i dwóch synów Zebedeusza, począł się smucić i odczuwać trwogę.  Wtedy rzekł do nich: „Smutna jest moja dusza aż do śmierci; zostańcie tu i czuwajcie ze Mną!”  I odszedłszy nieco dalej, upadł na twarz i modlił się tymi słowami: „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty”. Potem przyszedł do uczniów i zastał ich śpiących. Rzekł więc do Piotra: „Tak, jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe”. Powtórnie odszedł i tak się modlił: „Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich, i muszę go wypić, niech się stanie wola Twoja!” Potem przyszedł i znów zastał ich śpiących, bo oczy ich były senne. Zostawiwszy ich, odszedł znowu i modlił się po raz trzeci, powtarzając te same słowa. (Ewangelia wg. Św. Mateusza, 26:36-44)

A jednak, wraz z rozwojem chrześcijańskiej historii, modły i prośby Jezusa i jego uczniów nie zostały przyjęte przez Boga Ojca i chcąc, nie chcąc, pomimo swego silnego sprzeciwu, został on w końcu ukrzyżowany. Czy był on tą samą osobą, tym samym księciem niewinności i niedoścignionym wzorem poświęcenia, który to tak odważnie zgłosił się na ochotnika by ponieść brzemię grzechów całej ludzkości na swych ramionach, czy też była to inna osoba? Jego poczynania, zarówno w godzinę Ukrzyżowania, jak też i w jego trakcie, usilnie każe wątpić albo w tożsamość Jezusa Chrystusa, albo w prawdę mitu stworzonego wokół jego osoby. Lecz zostawmy to na później. Powróćmy teraz do naszej rzeczowej analizy.

Inne pytania wynikające z ostatniego krzyku cierpienia Jezusa Chrystusa są następujące: Kto wypowiedział te wielce żałosne i wzruszające słowa? Czy był to Jezus – człowiek, czy też Jezus – „Syn”?

Jeśli to Jezus – człowiek został porzucony, to przez kogo i dlaczego? Jeśli zaakceptujemy to rozwiązanie, musielibyśmy także zaakceptować, iż, aż do samego końca, Jezus – człowiek pozostał pojedynczą, niezależną osobą, która była w stanie myśleć i czuć indywidualnie. Czy umarł on w momencie, w którym oddzieliła się on niego dusza Jezusa, „Syna Bożego” – od ciała człowieka, które zajmowała? Jeśli tak, to dlaczego i jak? Jeśli tak się stało i to ciało człowieka umarło po tym, jak porzuciła je dusza Boga, to narzuca się pytanie, kto wstał z martwych, kiedy to dusza Boga powróciła potem to tego samego ciała.

Rozwiązanie to sugerowałoby, iż to nie Jezus – „Syn” wtedy cierpiał, lecz to Jezus – człowiek krzyczał w bólu i to tylko on cierpiał, podczas gdy Jezus „Syn” patrzył na to z kompletną obojętnością i apatią. W takim razie jak może on uzasadnić założenie, iż to on, „Syn” cierpiał za grzechy ludzkości, a nie człowiek w nim?

Drugim rozwiązaniem jest założenie, iż to Jezus – „Syn” zapłakał, kiedy to człowiek w nim, być może licząc na rozpoczęcie samemu nowego życia, przyglądał się z niepewnym oczekiwaniem, iż wraz z poświęceniem Jezusa – „Syna”, także i on, Jezus – człowiek, bez względu na to, czy mu się to podoba, czy nie, zostanie zgładzony na ołtarzu swego niewinnego partnera. To, jakie poczucie sprawiedliwości sprawiło, iż Bóg ugotował dwie pieczenie na jednym ogniu, stanowi być może kolejną zagadkę.

Jeśli był to Jezus – „Syn”, a tak właśnie jest ogólnie przyjęte w chrześcijańskich kościołach, to kolejnym pytaniem wynikającym z odpowiedzi na pierwsze jest to o tożsamości drugiej strony zaangażowanej w tamten monolog Jezusa (Ew. wg Św. Mateusza, 26:39,42). Stoją przed nami otworem dwie możliwości:

Pierwsza, iż to „Syn” mówił do Ojca, narzekając na to, iż został opuszczony w chwili potrzeby. To nieuniknienie każe nam uważać, iż były tam dwie różne osoby, które nie współistniały jako pojedyncza, wspólna osobowość, po równo współdzieląc cechy i wykazując je jednocześnie z równym udziałem. Jedna wydaje się być Naczelnym Rozjemcą, wszechpotężnym posiadaczem absolutnej zdolności podejmowania decyzji. Druga, biedny „Syn”, wydaje się być całkowicie pozbawiona, być może chwilowo, wszystkich dominujących cech, którymi wykazuje się Ojciec. Główną kwestią, którą trzeba trzymać w centrum uwagi, jest fakt, iż ich przeciwne sobie wole i życzenia nigdzie nie wydają się bardziej poróżnione i sprzeczne ze sobą niż w ostatnim akcie dramatu Ukrzyżowania.

Kolejną kwestią jest, czy te dwie oddzielne osoby, z indywidualnymi myślami, wartościami i możliwościami, odczuwały ból i cierpienie, gdyby były „dwie w jednym” i „jednym we dwóch”? A zatem kolejna kwestia wymagałaby wielce długiego dialogu wśród teologów co do możliwości odczuwania przez Boga bólu i kary. Nawet, jeśli byłby on w stanie, tylko pół Boga by cierpiało, podczas gdy drugie pół nie byłoby w stanie, albo przez zamiar bądź też przez przymus Jego natury.

Postępując głębiej w mroczny świat tej pokręconej myśli, staje się coraz ciemniej i ciemniej i odnajdujemy konfuzję zawaloną konfuzją. Inną kwestią jest to, do kogo mówił Chrystus, jeśli on sam był Bogiem? Gdy mówił on do swojego Ojca, stanowił on sam nierozłączną Jego część, jak to jest nam powiedziane. Tak więc co takiego on mówił i do kogo? Na pytanie to odpowiedzieć trzeba z wolnym sumieniem, bez uciekania się do dogmatów. Dogmatem staje się to dopiero, gdy nie można tego w ludzki sposób wytłumaczyć. Zgodnie z Biblią, zaraz przed wyzionięciem ducha, Jezus zapłakał ku Bogu Ojcu: „Dlaczegoś Mnie opuścił?” (Ew. wg Św. Mateusza, 27:46). Kto kogo opuścił? Czy Bóg opuścił Boga?

Kogo Poświęcono?

Kolejną kwestią, którą musimy poruszyć, jest to, iż człowiek w Jezusie nie został ukarany, czy też powinien według jakiegokolwiek rozsądku zostać ukaranym, ponieważ nigdy nie wyraził zgody na poniesienie ciężaru grzechów ludzkości. Ten nowy element, wkraczając do debaty, wiedzie nas ku bardzo szczególnej sytuacji, której wcześniej nie rozważyliśmy. Zastanawiające jest powiązanie człowieka w Jezusie i dziedzicznej podatności na grzeszenie, wspólnej wszystkim potomkom Adama i Ewy. W najlepszym przypadku uwierzyć można w to, iż w dualizmie „Syna Bożego” i człowieka zajmującego to samo ciało tylko „Syn Boży” był niewinny. Lecz co z człowiekiem żyjącym wraz z nim? Czy on także zrodził się z genów i cech pochodzących od Boga? Jeśli tak, to powinien on się zachowywać jak boska część Jezusa i jakakolwiek wymówka, iż popełnił błąd tu czy tam, ponieważ był człowiekiem, nie powinna być dopuszczalna. Jeśli nie było w nim nic z Boga, a jest w człowieku w Jezusie, to uznać trzeba, iż był zwyczajnym człowiekiem, być może połową człowieka. Lecz ta osoba człowieka, połączona z Jezusem, musi być wystarczająco ludzka by odziedziczyć predyspozycję do grzeszenia. Jeśli nie, dlaczego?

Oczywiście nie zyskujemy niczego w stwierdzeniu, iż będąc człowiekiem oddzielnym od swego boskiego partnera, musiał on grzeszyć niezależnie z całkowitą odpowiedzialnością za grzech, spoczywającą na jego ludzkich ramionach. Taki przebieg zdarzeń nie byłby kompletny bez przedstawienia śmierci Jezusa, „Syna Bożego” już nie tak bezinteresownie, dla dobra ludzkości, ale jego głównym zmartwieniem mogła być jego druga połowa, człowiek w nim.

Wszystko to jest bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe, do intelektualnego przetrawienia. Lecz nasz punkt widzenie nie przedstawia takich problemów. To niewinna postać Jezusa – człowieka, bez jakiegokolwiek tkwiącego w nim dualizmu, wydała z siebie ten szloch zdumienia i cierpienia.

Dylemat Jezusa

Pozwólcie, że ponownie jasno zaznaczę, iż nie przeczę Jezusowi, wręcz przeciwnie, darzę go wielkim szacunkiem jako posłańca Boga, który dokonał wyjątkowych poświęceń. Postrzegam Jezusa jako świętego człowieka, przechodzącego przez okres wielkiej próby. Lecz wraz z rozwojem narracji aktu Ukrzyżowania i z jego zamknięciem, nie pozostaje nam nic prócz stwierdzenie, iż Jezus nie ofiarował się na śmierć na krzyżu. Noc przed dniem, w który to jego wrogowie postarali się go zgładzić przez ukrzyżowanie, jest nam powiedziane, iż modlił się całą noc, wraz ze swymi uczniami, ponieważ prawda jego stwierdzenia była narażona. W Starym Testamencie powiedziane jest, iż oszust, przypisujący Bogu rzeczy, których nigdy nie powiedział, zawiśnie na drzewie i umrze przeklętą śmiercią.

Lecz jeśli który prorok odważy się mówić w moim imieniu to, czego mu nie rozkazałem, albo wystąpi w imieniu bogów obcych – taki prorok musi ponieść śmierć.

(Księga Powtórzonego Prawa 18:20)

Jeśli ktoś popełni zbrodnię podlegającą karze śmierci, zostanie stracony i powiesisz go na drzewie –  trup nie będzie wisiał na drzewie przez noc, lecz tegoż dnia musisz go pogrzebać. Bo wiszący jest przeklęty przez Boga.

(Księga Powtórzonego Prawa 21:22-23)

Jezus wiedział, iż jeśliby się tak wydarzyło, Żydzi świętowaliby z wielką radością i ogłosili go oszustwem, którego kłamstwo wreszcie zostało udowodnione ponad jakiekolwiek zwątpienie na mocy Pisma Świętego. To dlatego był taki chętny do ucieczki przed gorzką czarą śmierci; nie z tchórzostwa, lecz z obawy, iż jego lud zostanie oszukany i nie dostrzeże głoszonej przez niego prawdy, jeśliby umarł na krzyżu. Całą noc modlił się tak żałośnie i bezradnie, iż odczytanie zapisów o jego losie łamie serce. Lecz wraz ze zmierzaniem tego autentycznego dramatu ku końcowi, szczyt jego emocjonalnego wyczerpania, zniechęcenia i beznadziei wyrażony jest w pełni jego ostatnim płaczem: „Eli, Eli, la´ma sabachtha´ni?”, to znaczy, „Boże mój, Boże mój, dlaczegoś Mnie opuścił?” (Ew. wg Św. Matt 27:46).

Zauważyć trzeba, iż w tych słowach zawarte jest nie tylko cierpienie, ale i widoczny jest splecony z nim element zaskoczenia, stojący na krawędzi przerażenia.

Po tym jak przywrócono mu przytomność, za pomocą swych oddanych uczniów, którzy to nasmarowali jego rany przygotowaną przez nich przed Ukrzyżowaniem maścią zawierającą wszystkie składniki potrzebne do uśmierzenia bólu i wyleczenia ran, z pewnością był on tak wielce i szczęśliwie zaskoczony i jego wiara w kochającego, prawdziwego Boga musiała mu być przywrócona w sposób tak intensywny i bezgraniczny, iż rzadko odczuwalny przez człowieka.

Fakt, iż maść została przygotowana zawczasu stanowi silny dowód na to, iż uczniowie Jezusa autentycznie spodziewali się jego zdjęcia z krzyża jako żywego, wielce wymagającego opieki medycznej.

Z powyższego jasno wynika, iż idee Grzechu Pierworodnego i Ukrzyżowania oparte są jedynie na hipotezie i pobożnych życzeniach chrześcijańskich teologów, którzy nadeszli później. Całkiem prawdopodobne jest, iż narodziły się one z jakich przedchrześcijańskich mitów podobnej natury, które to odniesione do okoliczności Jezusa Chrystusa, skusiły ich do spostrzeżenia bliskich podobieństw i stworzenia podobnego mitu. Jednakże, jakakolwiek nie byłaby to tajemnica czy też paradoks, z naszego punktu widzenia, nie ma jakichkolwiek dowodów na to, iż chrześcijańskie pojęcia Grzechu i Pokuty oparte zostały na czymkolwiek, czego Jezus mógł dokonać czy też nauczać. Nie mógł on kiedykolwiek głosić czegoś tak sprzecznego ludzkiemu intelektowi.

Czy Bóg Ojciec Także Cierpiał?

Stając przed naturą „Syna”, nie do uwierzenia jest, iż został on wrzucony w Ogień Piekielny, jako że stanowiłoby to wewnętrzną sprzeczność z nim samym. Powracając do podstawowej idei chrześcijaństwa widzimy, iż powiedziane jest, że Bóg i „Syn” są dwiema osobami tej samej natury i istoty. Niemożliwym jest doświadczenie czegoś przez jednego i nie podzielenie tego z drugim. Jak można uwierzyć w to, iż jeden aspekt Boga, „Syn”, był umęczony, podczas gdy Bóg Ojciec pozostał nietknięty? Jeśli On nie cierpiał, byłoby to równoznaczne ze złamaniem Jedności Boga. Trzy osoby w jednej stają się jeszcze bardziej nie do pomyślenia, ponieważ doświadczenia każdego z Trójcy Świętej okazały się tak różne i odległe od siebie, iż niemożliwym wydaje się, by jeden Bóg tkwił w palących ogniach piekieł, podczas gdy w tym samym czasie drugi pozostał totalnie powściągliwy i nienaruszony. chrześcijanie nie mają innego wyboru, niż albo poświęcić Jedność Boga i wierzyć w trzech różnych Bogów, tak jak poganie przedchrześcijańscy, jak choćby Rzymianie i Grecy, lub też pozostać sobie prawdziwymi i wierzyć w jednego Boga i w tym świetle dwa aspekty Boga nie mogą pozostawać w sprzecznych stanach. Gdy jakieś dziecko cierpi, niemożliwym jest, aby jego matka pozostawała spokojną. Także cierpi, czasem bardziej niż samo dziecko. Co takiego działo się z Bogiem Ojcem, gdy wystawił Swego „Syna” na trzy dni cierpienia w piekle? Co takiego działo się z Bogiem „Synem”? Czy podzielił się w dwie osoby, z oddzielnymi postaciami i istotami? Z jedną formą cierpiącą w piekle i drugą kompletnie poza nim, nie cierpiącą wcale? Jeśli Bóg Ojciec cierpiał, to skąd wynikała potrzeba stworzenia Syna, skoro On sam mógł pocierpieć? Zatem jest to bardzo bezpośrednie pytanie. Dlaczego Bóg po prostu Sam nie cierpiał? Po co konstruować tak skomplikowany plan, by rozwiązać problem przebaczenia?

Kara Ognia

Na tym etapie kwestia piekła, do którego to według chrześcijańskiej doktryny Jezus został zesłany, powinna zostać dokładniej zbadana. Jakiego rodzaju było to piekło, czy było to te same piekło, o którym czytamy w Nowym Testamencie, w którym to napisano:

Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, 42 i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.(Ew. wg Św. Mateusza, 13:41-42)

Zanim przejdziemy dalej, należy bardzo dokładnie zrozumieć, co Nowy Testament ma na myśli poprzez karę ognie czy też karę piekła. Czy jest to ogień palący duszę, czy też jest to fizykalny ogień trawiący ciało i tym sposobem torturujący duszę? Czy chrześcijanie wierzą, iż po śmierci powrócimy do tego samego ciała, które pozostało i rozpadło się w pył, czy też zostanie każdej duszy stworzone nowe ciało i czy zmartwychwstała osoba doświadczy pewnego rodzaju reinkarnacji?

Jeśli to fizyczny ogień i cielesna kara, to do granic trzeba wysilić swą wyobraźnię, by wyobrazić sobie, cóż takiego mogło się wydarzyć w przypadku Jezusa Chrystusa. Czy, zanim został poddany Ogniowi, jego dusza została na nowo uwięziona w ciele człowieka, którego nawiedzał całe swe życie na ziemi, czy też zostało mu w jakiś sposób nadane ciało astralne? W drugim przypadku ciało takie byłoby niedosięgalne przez fizyczny ogień piekła i nie mogło by zostać spalone, ukarane czy zniszczone. Z drugiej strony, jeśliby zaakceptować przypadek, iż ciało człowieka które zajmował, zostałoby dla Jezusa odtworzone, jako swojego rodzaju medium przez które cierpiał by on piekło, nie da się nie zauważyć kolejnego ciosu zadanego zasadzie Boskiej sprawiedliwości. Biedny człowiek, na początku właściwie jego ciało zostało przejęte na cały okres jego życia przez obcą duszę, a później w nagrodę za gościnę na nim wymuszoną miał się jeszcze palić w piekle za nieswoje zbrodnie, a jego poświęcenie zostało całkowicie przypisane temu obcemu weń okupantowi. A co z duszą tego człowieka? Być może nie miał on własnej duszy. Jeśli nie miał, to człowiek w Jezusie i Bóg w Jezusie musieli być tą samą osobą, a założenie, iż Jezus działał czasem z powódek ludzkich, a czasem z powodu Boskiej Woli okazuje się być zwyczajnym hokus-pokus. Jedyna formuła do zaakceptowania przez jakikolwiek intelekt to taka, w której jedno ciało i jedna dusza równa się jednej osobie. Dwie dusze w jednym ciele to przedziwny pomysł, który mógłby przekonać tylko tych wierzących w nawiedzenia przez duchy lub inne podobne zjawiska.

Poświęcenie i Duchowa Błogość

Jeśli to druga opcja jest bardziej do zaakceptowania przez chrześcijańskich teologów, ponieważ zakłada, iż jedynie dusza Jezusa została zesłana do piekła i było to piekło duchowe, to wydaje się, iż nie ma powodu, dla którego mielibyśmy odrzucić ją jako nonsensowną. Jednakże piekło duchowe może zostać stworzone jedynie z wyrzutów sumienia lub poczucia winy, w przypadku Jezusa Chrystusa żadne, z których nie było możliwe. Jeśli zaakceptuje się karę za zbrodnię innej osoby, samemu będąc niewinnym, odczuwa się nie wyrzuty sumienia, lecz wręcz przeciwnie. W duszy takiej osoby powinno dźwięczeć poczucie samo-poświęcenia, co byłoby raczej równoznaczne duchowemu niebu, nie piekłu.

Teraz zwracamy się ku kwestii ciała okupowanego przez Jezusa, oraz znaczeniu śmierci w związku z tym ciałem i także znaczeniu zmartwychwstania w tym samym kontekście. Zgodnie z naszą wiedzą ciało Jezusa Chrystusa musiało stanowić integralną część jego „Synostwa”. Inaczej, nie istniałoby wspólne pole na którym jego boskość i człowieczeństwo mogłyby się połączyć i odgrywać zasadniczo różne role pod określonymi warunkami. Czasem obserwować powinniśmy człowieka zajmującego się sprawami pod warunkiem, iż miał on swoją, osobną duszę, a czasem tego Boskiego podkreślającego Siebie i panującego nad człowieczymi zdolnościami umysłu i serca. Podkreślamy ponownie, iż takie coś mogło mieć miejsce jedynie, jeśli istniały dwie oddzielne osobowości zamknięte w ciele pojedynczej istoty.

Znaczenie Śmierci w Odniesieniu do Chrystusa

Zrozumiawszy dokładnie różne możliwości co do ról, jakie odgrywać mogli Boski oraz Człowiek w Jezusie, postaramy się zrozumieć zastosowanie słowa „śmierć” oraz jego pełnego znaczenia w odniesieniu do niego.

Jeśli umarł on na trzy dni i trzy noce, to śmierć ta musi być rozumiana jako dusza odchodząca po odcięciu od ciała. Oznacza to, iż dusza musi opuścić ciało i oderwać się od niego tak kompletnie, iż pozostawia jedynie bardzo martwe ciało. Póki co w porządku. Jezus został wreszcie uwolniony od swego uwięzienia w fizycznym ciele człowieka. Jednakże uwolnienie z tego więzienia nie powinno w ogóle być rozumiane jako kara. Powrót boskiej duszy „Syna” do tego samego wzniosłego stanu egzystencji nie powinno być w jakikolwiek sposób traktowane niczym zwyczajna ludzka śmierć. Ludzka śmierć jest przerażająca nie z powodu duszy opuszczającej ciało i urywania swych więzów poprzez nabycie nowej świadomości, lecz towarzyszy jej strach głównie z powodu urywania więzi z wieloma drogimi osobami pozostawionymi tu na ziemi, pozostawiania swych własności i innych obiektów ukochania. Często zdarza się, iż człowiek, który nie ma dlaczego żyć, woli umrzeć, niż wieźć puste życie.

W przypadku Jezusa, nie było miejsca na uczucie żalu. Dla niego śmierć stanowiła jedynie zysk, nie stratę. Dlaczego jego opuszczenie ciała powinno być uznawane za doświadczenie wielce bolesne i godne współczucia? Jeśli umarł on raz i dosłownie, a nie oddał metaforycznie ducha, jak to chrześcijanie chcieliby, żebyśmy wierzyli, to powrót do tego samego ciała jest dla niego najmniej rozważnym posunięciem. Czy odrodził on się z chwilą, gdy powrócił do ciała, które porzucił z chwilą śmierci? Jeśli ten proces stanowi ożywienie czy zmartwychwstanie Jezusa, to ciało również powinno zostać uwiecznione. Lecz Biblia przedstawia zupełnie inny obraz wydarzeń. Zgodnie z tamtą historią Jezus został ożywiony poprzez wstąpienie w to samo ciało, w którym został ukrzyżowany i to właśnie nazwano jego odzyskaniem życia. W takim razie, jakie znaczenie miałoby jego ponowne opuszczenie ciała? Czy nie byłoby to równoznaczne z drugą śmiercią?

Jeśli jego pierwsze opuszczenie ciała było śmiercią, to z pewnością gdy drugi raz opuści on ludzkie ciało, powinien zostać opisany jako wiecznie martwy. Gdy dusza opuszcza ciało po raz pierwszy, nazywa się to śmiercią; gdy powraca ona do tego samego ciała, nazywa się to życiem po śmierci. Lecz jak nazwać ponowne opuszczenie przez duszę ciała, która już nigdy więcej nie powraca – czy byłoby to nazwane wieczną śmiercią lub wiecznym życiem w żargonie chrześcijańskim? Musi to być wieczna śmierć, nic innego. Sprzeczność na sprzeczności, doprawdy bardzo stresujące przeżycie!

Jeśli sugeruje się, iż ciało nie zostało ponownie opuszczone, mamy wtedy dziwną kolej rzeczy, w której to Bóg Ojciec istnieje jako byt wieczny i niecielesny, podczas gdy „Syn” pozostaje uwięziony w ograniczonych ramach śmiertelnej egzystencji.

Skończone Cierpienie za Nieskończony Grzech

Można powiedzieć, iż to niekoniecznie zawsze wyrzuty sumienia wywołują nieszczęsny stan umysłu i serca w tych, którzy są świadomi swej winy. Z drugiej strony, intensywne współczucie dla cierpień innych także może poskutkować życiem pełnym cierpienia dla kogoś, kto jest całkowicie bądź też częściowo czysty od grzechu, ale ma tę ukrytą duchową cechę cierpienia na rzecz innych. To także byłoby w pewnym stopniu równoznaczne piekłu. Matki cierpią wraz ze swymi chorymi dziećmi. Ludzkie doświadczenie jest świadome przypadków, w których to życie matki trwale niepełnosprawnego dziecka zmienia się w istne piekło. W takim razie, dlaczego nie przypisać Jezusowi tej szlachetnej cechy cierpienia na rzecz innych? Doprawdy, dlaczegoż nie! Ale dlaczego tylko przez trzy dni i trzy noce? Czemu nie przez całe swe istnienie na ziemi, a nawet przed i po nim? Szlachetni ludzie nie cierpią tylko chwilowo przez ograniczony okres godzin czy dni. Ich serca nie zaznają pokoju dopóki nie ujrzą pomniejszenia lub całkowitego unicestwienia niedoli. Piekło, które teraz rozważamy jest przywilejem nie tylko niewinnej, boskiej istoty; to szlachetna cecha, którą dzielą w pewnym stopniu nawet bestie dżungli w odniesieniu do swych bliskich.

Zakończę ten wywód po kilku kolejnych uwagach, lecz najpierw muszę krótko poruszyć inny, ważny temat. Kara wymierzona Jezusowi Chrystusowi przez Boga trwała jedynie trzy dni i trzy noce, podczas gdy grzesznicy, za których został on ukarany, grzeszyli tak okropnie i przez tak długo, iż, zgodnie z Biblią, ich karą powinno być wieczne cierpienie w piekle. A zatem jakiego rodzaju był to Bóg, który, gdy przyszedł czas ukarania tych przez Niego stworzonych ludzi, którzy nie byli Jego synami czy córkami, ukarani mieli zostać wiecznie, lecz gdy była to kwestia ukarania Swego własnego „Syna”, za grzechy, które dobrowolnie wziął na siebie, kara dla niego została zredukowana do jedynie trzech dni i trzech nocy? Nie ma w tym jakiejkolwiek równości. Jeśli to ma być sprawiedliwość, to niechaj jej nie będzie. Jak Bóg mógł spoglądać na poczynania ludzi, których to Sam stworzył Swoją prawą ręką, gdyby wymierzali sprawiedliwość na Jego wzór, stosując inne środki do karania własnych dzieci, a zupełnie inne dla pozostałych? Czy Bóg Ojciec spojrzy na tę lojalną imitację z radością, czy też z trwogą? Zaprawdę ciężko na to pytanie odpowiedzieć.

Co Zmieniło Zadośćuczynienie?

Co do wpływu, jakie miało ukrzyżowanie Jezusa Chrystusa na ukaranie grzechu, uzgodniliśmy już, iż wiara w Jezusa Chrystusa w żaden sposób nie pomniejszyła kary za grzechy, jaką Bóg wymierzył Adamowi i Ewie oraz ich potomstwu. Wszystkie ludzkie matki nadal rodzą w bólach i to nadal poprzez pracę człowiek zarabia na chleb. Możemy to rozważyć z innej perspektywy – szerokiego porównania chrześcijańskiego i niechrześcijańskiego świata od czasów Jezusa Chrystusa. Żadni z wierzących w Chrystusa nie wykazują niezwykłych zmian, w jakimkolwiek okresie historii, w których to ich kobiety rodziłyby bez bólu, a mężczyźni zarabiali na chleb bez pracy. Nie wykazują jakichkolwiek różnic w tych kwestiach co do świata niechrześcijańskiego.

Co do skłonności do popełniania grzechów, świat wierzących w Chrystusa w porównaniu ze światem niewierzących nie wykazuje jakichkolwiek dowodów na to, iż skłonność ta została całkowicie wymazana z wierzących w Chrystusa.

W dodatku, do tego można zapytać się, dlaczego wiara w Boga uznawana jest za tą niższą w stosunku do wiary w Jego „Syna”. Jest to szczególnie istotne w czasach, zanim ten ściśle utrzymywany, starożytny sekret (iż Bóg ma „Syna”) został wyjawiony ludzkości. Oczywiście byli wtedy ludzie, którzy wierzyli w Boga i Jego Jedność.

Także niepoliczalna ilość ludzi urodziła się od czasów Chrystusa w każdej religii i obszarze ziemi, którzy to wierzyli w Boga i Jego niepodzielność. Dlaczego wiara w Boga nie miała żadnego wpływu na ludzkie zbrodnie i kary? Ponownie, dlaczego Bóg Ojciec nie był w stanie wykazać tej szlachetności cierpienia za innych, którą to wykazał jego szlachetniejszy „Syn”? Z pewnością wydaje się, iż Syn posiada (broń Boże) wyższe wartości moralne niż swój mniej ucywilizowany Ojciec. Można by spytać: czy Boskość także ewoluuje i jest nadal w trakcie uzyskiwania doskonałości?